Książkę Keitha Maillarda „The Clarinet Polka” (St. Martin’s Press, March 2003) zaczęłam czytać z nieufnością. Autor, mieszkający w Vancouver, B.C., umieścił akcję swojej najnowszej powieści, podobnie jak i poprzednich, w małym, wzorowanym na rodzinnym Wheeling, West Virginia, fikcyjnym miasteczku Raysburg w West Virginii, w latach 1969-1973. „The Clarinet Polka” opisuje życie mieszkających tam Amerykanów polskiego pochodzenia, przeważnie trzeciej albo czwartej generacji, których przodkowie przybyli do Ameryki z falą emigracji przełomu XIX i XX wieku.
Keith Maillard nie jest Polakiem. Miał jednak kilku przyjaciół polskiego pochodzenia, którzy wywarli na niego duży wpływ i o których losach chciał chociaż trochę opowiedzieć. Ponadto, pisząc kolejną książkę o mieszkańcach Raysburg, stwierdził, że nie może pominąć tamtejszego środowiska polonijnego. A ponieważ w Polonii bardzo ważną rolę odgrywa język polski, dlatego elementy tego języka – zdania, fragmenty piosenek, wierszy, przysłowia – są wymieszane (i niekoniecznie przetłumaczone na angielski) z oryginalnym językiem powieści. Główne bibliograficzne źródło wiedzy Keitha Maillarda o Polsce stanowiły takie książki jak: Normana Daviesa „God’s Playground”, „Heart of Europe: the Past in Poland’s Present”, Richarda C. Lukasa „Forgotten Holocaust: The Poles Under German Occupation 1939-1944” a z literatury pięknej „Pan Tadeusz” i „Chłopi”, uzupełnione stare płytymi z polską muzyką ludową i licznymi rozmowami ze znajomymi Polakami.
Temat powieści wydawał mi się śliski – czy będzie to pochwała pierogów czy Chopina, kiełbasy czy Miłosza, polki czy poloneza? Wszystkie te elementy tworzą przecież złożoną materię polskości i tak jak trudno jest zaakceptować jeden wzór bogatego arrasu odrzucając inny, tak samo powinniśmy dostrzegać wszystkie strony naszej polskości: i te proste i te wysublimowane. Czy pisarz amerykański widzi Polonię jako zwartą i tradycyjną społeczność czy jako etniczne kuriozum?
Książka jest warta przeczytania: świetnie napisana, a często, dzięki specyficznemu, lekko kolokwialnemu językowi narratora, bardzo zabawna. Fakt umieszczenia akcji w małomiasteczkowym środowisku polonijnym dodaje jeszcze powieści barwy i ciepła. Narrator, 26 letni Jimmy Koprowski (tak, tak, nazwisko pisane przez „w”, nie „v”), nie bardzo wie co ze sobą i ze swoim życiem zrobić. Przez 4 lata służył jako mechanik samolotowy na Guamie, reperując amerykańskie B-52, dokonujące nalotów na Wietnam. Jimmy nie był nigdy pacyfistą, ale widzi wyraźnie bezsens wojny wietnamskiej, która jego zdaniem nie jest warta życia jednego amerykańskiego żołnierza. Niewypowiedziana nigdy jasno frustracja i brak perspektyw lepszej pracy w małomiasteczkowym Raysburg, zamieniły tego inteligentnego i sentymentalnego chłopaka w alkoholika. Rano Jimmy naprawia telewizory, a wieczorami przeważnie popija w miejscowym barze. Mieszka z rodzicami, w swoim małym pokoju, udekorowanym starymi plakatami z „Playboya” z okresu dorastania, później przeprowadza się do własnego „trailera”. Prymitywny romans ze starszą od niego o kilka lat Connie, atrakcyjną i kompletnie pozbawioną skrupułów moralnych żoną doktora, uzupełnia obraz tej monotonnej egzystencji. Z marazmu wyrywa Jimmy’ego pomysł jego 21 letniej siostry Lindy, grającej wspaniale kompozycje Chopina, ale zafascynowanej etnograficznymi korzeniami polskiej muzyki ludowej – zwłaszcza polki, który to taniec pomimo czeskich korzeni, rozwinął się mocno wśród amerykańskich Polonusów, a szczególnie w Chicago i na wschodnim wybrzeżu, gdzie powstały oryginalne,grające polkę zespoły muzyczne. Uznając polkę za rodzaj „polskiego jazzu”, czyli „the real thing”, Linda zakłada kobiecy „polka band” w skład którego wchodzą tak barwne postaci jak była hippiska Patty, z wytatuowaną na ramieniu jaszczurką, postawna, starszawa Mary Jo – „the Polka Lady”, Beth, Amerykanka, nie znająca ani słowa po polsku, Linda i Janice – 16 letnia, jasnowłosa, wybitnie utalentowana muzycznie klarnecistka i śpiewaczka. To właśnie Janice trafia do serca Jimmy’ego, chociaż wiadomo, że ich przyjaźń nie może zaprowadzić do niczego więcej, ze względu na coraz większy alkoholizm Jimmy’ego i różnicę wieku. A może jednak autor książki szykuje dla nas niespodziankę?
Losy Jimmy’ego i Janice, ich przemiany, dorastanie do życia (i miłości) obserwujemy poprzez pryzmat wolno biegnącego życia amerykańskiego miasteczka: z polskim kościołem, gdzie główną atrakcją towarzyską jest doroczny „Pączki Ball” , z PAC (Polish American Club) i spokojną rzeką Ohio, odmierzającą kolejne miesiące i lata. I chociaż Polska wydaje się być bardzo daleko od Raysburg, to dla niektórych – tak jak dla ojca Janice, Czesława Dłuwieckiego – jest ona ciągle najpiękniejszym miejscem na świecie, chronionym głęboko w sercu i nigdy nie zapomnianym. Niektóre polskie wspomnienia są bolesne, ale konieczne do wyjawnienia. Czesław, były żołnierz AK, opowiada więc córce, z bólem i obawą, o skomplikowanej historii Polski, o polskich latach wojennych, pełnych przemocy i gwałtu i o latach powojnnych – pełnych rozczarowań. Janice, zadziwiona, skomplikowaną i heroiczną historią swojej rodziny, boleśnie związanej z losami Polski, rozumie, po wysłuchaniu opowieści ojca, co to znaczy „proud to be Polish”.